Witajcie!
Dzisiejszy dzień należał do wyjątkowych. Nie tylko ze względu na święto, które przypada na 11 listopada. Głównie dlatego, że pomimo, iż to poniedziałek, mamusia z tatusiem nie musieli iść do pracy! Pogoda sprzyjała podróżom, wiec spakowali mnie do kubełka i pojechaliśmy przed siebie. Co prawda niezbyt daleko, bo za Konstantynów (zwany też Kanzas)- do Babiczek. Pospacerowaliśmy po lesie, pooglądaliśmy piękne posiadłości położone wśród drzew (też bym chciała tam mieszkać), zdążyliśmy nawet troszkę zmarznąć. Humor mi dopisywał, mamie udało się nawet uwiecznić na zdjęciach moje uśmieszki (i kiełki przy okazji, mam ich już 7!):
Rodzice nieco zgłodnieli i choć w domku czekał na nich obiadek (będzie na jutro!) postanowili zjeść na mieście. Restauracja w Żabiczkach okazała się zamknięta, ale mamie przypomniało się o świetnej, greckiej restauracji na Piotrkowskiej. Słuchajcie, w takim miejscu to jeszcze nie byłam! Z sufitu zwisały świecące kule, od których nie mogłam oderwać wzroku (sami wiecie jak uwielbiam lampy).
Mama z tatą spałaszowali przepyszne, pachnące tzatzikami dania kuchni greckiej, a mi przypadła w udziale wcale nie gorsza zupka pomidorowa przygotowana przez mamę (nie z greckich, a z sokoleckich warzyw).
To był udany dzień!